niedziela, 14 kwietnia 2013

Nadodrze

Zacznę złośliwie, zacznę Masłowską (sięgam na półkę, kartkuję egzemplarz "Kochanie, zabiłam nasze koty"* i cytuję ze strony 115)

Byliście tam kiedyś? To ten wielki postindustrialny dystrykt nad rzeką, opanowany przez rozmaitych niezbyt tryskających osobistym szczęściem emigrantów. Pewnie zresztą niektórzy z was tam mieszkają, cóż, to teraz modne... Dla mnie to ciągle jedna z tych dzielnic, o których bezustannie mówi się, że "ze względu na niskie czynsze coraz więcej artystów zakłada tu pracownie i galerie", "staje się powoli mekką zwiedzionych tanimi mieszkaniami artystów", "powstaje tu wiele knajpek o artystycznym klimacie", "ze względu na dużą liczbę artystów, jest tu wielu artystów" i inne farmazony agentów nieruchomości, chcących ściągnąć histerycznych snobów do tutejszych zawilgłych mieszkań o popsutych żaluzjach i fekalnym zapaszku.



Czemu kiedy to przeczytałam pomyślałam o Nadodrzu? Nieładnie z mojej strony, ale nie da się myśleć o Nadodrzu bez związku z tegoż Nadodrza przemianą. Już jest na etapie dzielnicy, której lubienie, którą się zachwycanie, pod której urokiem pozostawanie (a równocześnie czucie się nieswojo po zmroku na nadodrzańskich ulicach) nikogo nie dziwi.  

Nadodrze jest dzielnicą w trakcie rewitalizacji, kawałek po kawałku anektowaną przez klasę średniej. Estetyka rozpadu - odpadającego tynku, brudnokolorów na fasadach, cegieł w fazie rozkruchu i śladów po kulach na twarzach kamienic - miesza się tu z estetyką knajp z oknami na całą ścianę, jasnymi meblami i posadzkami z lanego betonu.



Krótko: jeśli ktokolwiek z czytelników pisze pracę magisterską na temat gentryfikacji, niech przybywa do dzielnicy i zaczyna badania terenowe.

Wrocławski lud imprezowy liczy, że Nadodrze stanie się lokalną wersją Kazimierza krakowskiego, alternatywnym do Starego Miasta (i równocześnie bardziej alternatywnym, by użyć tego słowa w kolejnym znaczeniu) miejscem weekendowych peregrynacji.


Na Nadodrzu jest masa autentycznie fajnych i ciekawych miejsc, o których na pewno będę pisać i wiele organizacji społecznych działających na rzecz dzielnicy, o których może napiszę. Dlatego drogi Turysto, Podróżniku, studencie Erasmusa, Przybyszu: warto przez Most Uniwersytecki wyjść poza mapę.


*jeśli wiecie kto to hipster, przeczytajcie tę kapitalną powieść

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz